Widząc jak sytuacja w wiadomym temacie (katastrofa TU) zmienia się z chwili na chwilę i jak "dziennikarze", którzy są zakochani w rządzie i w PO dostają szczerej głupawicy, a nowe fakty i fakciki wypływają codziennie nawet w reżimowych mediach, postanowiłem nie wypowiadać się w tym temacie, zebrać siły, podelektować się chaosem i TRZEŚNIÓWKĄ.
Jest to świetny napitek, zrobiłem go sam, rocznik 2008. Żeby zrobić trześniówkę, trzeba mieć oczywiście trześnię, czyli dziką czereśnię. Mam taką, na wsi. Kiedy owocuje jest aż czarna od wielkiej ilości cierpkich, błyszczących kuleczek.
Zbieram więc duży słój owoców, zasypuję warstwami cukrem. Stawiam na słońcu. Po kilku dniach mam syrop. Ale czekam jeszcze, aż dobrze syrop naciągnie z tych owoców i przejmie całą tę cierpkość. Dopiero wtedy, zwykle to około 3 tygodni, odcedzam owoce. Tu się różni mój sposób od tych popularnych przepisów na nalewki - zwykle zalewają ludzie spirytusem sok z owocami, potem owoce pęcznieją, wyżera się je, a to co zostaje zlewa do butelki. Ja tego tak nie robię, bo nie chcę żeby spirytus wyciągnął wszystko z pestek, byłaby ta gorzała zbyt ordynarna, a poprzez to, że połowa jej byłaby "zablokowana" w tych napęczniałych owocach, miałbym mniej płynu.
Więc, wracając do mojego przepisu, wyrzucam owoce na śmietnik, a pozostały syrop zalewam spirytusem 96%, pół na pół. W efekcie mam przewspaniałą trześniówkę o mocy ok 45%, którą właśnie wznoszę toast za prawdę.
Bo prawda zawsze zwycięża.
A w tym roku chcę spróbować zrobić "korciankówkę", czyli wódzię z owoców czeremchy. Te to mają dopiero prąd!
PS Z czeremchy się nie da. Nie wychodzi sok.
OdpowiedzUsuń