Polecany post

Nowy Rok - jak co rok?

Uświadomienie sobie bezsensu celebrowania "nowego roku" zajęło mi trochę czasu, ale w końcu okrzepło. Lubię zapamiętywanie przeróż...

poniedziałek, 15 października 2012

Highway to Hell, czyli polski spryt


Zawsze mówiono, że "Polak potrafi", że "nie masz cwaniaka nad Warszawiaka", że umiemy kombinować, potrafimy sobie radzić, że nasi piloci to na "drzwiach od stodoły polecą" i takie tam różne powiedzonka akcentujące nasz spryt jako narodową cechę.
Ale czy to prawda? Raczej nie. Popatrzmy na to, co od lat dzieje się ze służbą zdrowia - czy ktoś pomyślał o tym, że przecież na świecie są dziesiątki krajów, które mają ten problem rozwiązany i po prostu najtaniej i najprościej jest wybrać jeden z systemów i go skopiować? Tu nie ma praw autorskich, można skorzystać! Zaręczam, że nie różnimy się wiele jako ludzie i pacjenci od Belga, Rumuna, czy Urugwajczyka. Czemu więc nie spytamy kogoś, kto wie, jak wygląda taki poprawny system i nie wprowadzimy tego u nas, jednocześnie oszczędzając Polakom dziesięcioleci traumy?
Nie wiem, czemu.

Cudze pomysły kopiowała od zawsze Rosja sowiecka. Nie mieli czasu na babranie się w wynalazki tam, gdzie już były one wynalezione. Czasem to było naruszeniem praw autorskich, ale i tak nikt ich nie mógł z tego rozliczyć. Skopiowali co tylko mogli. Kopiowali samochody (Pobiedy/Fordy), aparaty fotograficzne (Zorkij/Leica), techniki budowy drapaczy chmur, a nawet zegary w moskiewskim metrze mają krój czcionki zerżnięty z popularnego w latach 30stych w USA fontu.
Ale nie tylko Rosjanie są tacy cwani, o nie. Kodeks cywilny stanu Luizjana oparty jest na kodeksie Napoleona, a turecki, o ile pamiętam, był skopiowany ze szwajcarskiego.
Tanio, sprytnie i wygodnie; korzystanie z cudzych pomysłów, które się sprawdzają, to fajna rzecz!
Ale nie u nas. W Polsce, heroicznie walczy się z zagadnieniami, które można rozwiązać na poczekaniu, ale... nie da się, bo za ich wdrożenie odpowiadają jakieś pajace, którzy gówno wiedzą, ale mają papier, pieczątkę i etacik.
Przykładów są dziesiątki, ale weźmy na tapetę dosyć nowy: Płatna autostrada A-4.
Odcinek z Gliwic do Legnicy jest płatny i ma kilkanaście punktów poboru opłat. Dojeżdżając do takiego wita nas napis: "przyspiesz obsługę, przygotuj odliczoną należność". No, fajny pomysł, ale... ILE  to ma być, ta należność? Tego nie wiadomo, bo informacji o tym nie ma, do momentu podjechania do okienka. Na bilecie nie ma ceny. Są jakieś informacje, ale niczego nie wnoszą. Bilet wygląda tak:

A tutaj, bilet z New Jersey Turnpike. Wiadomo ile się zapłaci, ale też widać ważniejsze zjazdy na główne drogi, oraz w kierunku większych miast. Obok bilet z NY Thruway, ta sama koncepcja, bo to pomysł już sprawdzony, pewnie od 50 lat.



Na naszej A-4, gdybym chciał zjechać na przykład na Brzeg, to musżę sobie kupić atlas, albo nawigację, bo z biletu nie wiem gdzie wyjechać. To właściwie dotyczy każdego większego miasta... nie ma go tam! Nie wiem, czy jadąc do Opola mam wyjechać w jakiejś Dąbrówce, czy w Gogolinie? A skąd ja to mam wiedzieć? Co mi mówi nazwa Krajków? Chcę jechać do Oławy! Który mam wziąć wyjazd?
Brzezimierz? Łany???? Co to za informacja? Dla kogo? Może dla sołtysa Brzezimierza? I co, kiedy już tam będę? W lewo, czy w prawo?
No i ile mnie ten Brzezimierz trafi, bo może nie mam forsy i chciałbym zjechać wcześniej na darmową drogę 94? Hehe, ale jak zjechać, skoro nie wiadomo gdzie? Może druk biletów dla każdej stacji z innymi cenami to większy koszt, ale chyba to można wkalkulować  w cenę zarządzania 160 km autostrady po amerykańskich cenach?

Ostatni przykład, zanim się wkurzę i pójdę po wino: nalepki na szybach aut. Po co one są? W USA
(i nie tylko) służą do szybkiej informacji dla policji i służb drogowych o tym, kiedy upływa termin badania technicznego (i można walnąć mandat), albo kiedy kończy się rejestracja auta, co również wysyła sygnał do "zajęcia się" parkującym przez epokę złomem.
A u nas, nalepeczka, za którą płacimy, duplikuje informację, którą masz na tablicy rejestracyjnej. Ciekawe, po co?

Kulminacją tego naszego "własnego podejścia do rozwiązywania problemów" jest sposób w jaki zajęło się nasze nieszczęsne państwo katastrofą smoleńską.  Jedyne co ich (rządowych przydupasów) interesowało, to żeby jak najszybciej włożyć w ziemię te wszystkie ofiary i potem mówić, że "zdało się egzamin". Ale jak widać, nawet i to zostało spieprzone, więc przysłowiowy spryt narodu polskiego ogłaszam uroczyście za rzecz przeszłą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz