Słowo wstępu. W USA, kraju imigrantów, każda grupa etniczna kaleczy angielski na swój sposób. Najbardziej znani z "akcentu" są Latynosi, a ich odmiana angielskiego to tzw. spanglish. Tak naprawdę, to dość płynny, ale ubogi angielski przeplatany z równie szybkim i ubogim hiszpańskim wersji latino. Czasem jedno zdanie zaczyna się po angielsku, a kończy po hiszpańsku, lub na odwrót.
Nasz polglish, to niestety coś mniej, to tylko język polski nafaszerowany anglicyzmami i zniekształconymi, pojedynczymi angielskimi wyrazami. Okazuje się, że ci, jak to się mówi, "durni Latynosi" mają lepszy łeb do języków od nas.
Nasz polglish, to niestety coś mniej, to tylko język polski nafaszerowany anglicyzmami i zniekształconymi, pojedynczymi angielskimi wyrazami. Okazuje się, że ci, jak to się mówi, "durni Latynosi" mają lepszy łeb do języków od nas.
Jednak są tysiące słówek, zwrotów i dziwnych składni tego polglish, więc zrobiłem małą listę moich ulubionych. Tak, ulubionych. Bo na swój sposób lubię te śmieci językowe, są często zabawne.
10. "Płacić rent". Czyli czynsz. Kiedyś, już po powrocie do kraju, w momencie zaćmienia poprosiłem o to lokatora. On na to: "Mam panu oddać rentę?!" Hehe... nieporozumienie, chociaż czemu nie? No i jest urocze od tego słowo pochodne, "wyrentować", czyli wynająć.
9. "Iść na flor", czyli z biura, na teren fabryki, zakładu. Ale co ja mówię, z jakiego biura???
8 Z "ofisu" się idzie na "flor"! Ofis jest fajny i... ofisjalny.
7. "Siapa", czyli shop, ale w Stanach shop oznacza małą fabryczkę, zakładzik, nie sklep. Ciekawe, czemu polglish nie poszedł w kierunku naszej szopy, skoro większość "siap" wygląda jak szopa?
6. "Gabeć", czyli garbage. Śmieci. Trzeba przyznać, że brzmi sążniściej niż jakiś brytyjski "trash". Czasem można znaleźć nawet jakieś wartościowe rzeczy na tym gabeciu, więc jest on na pewno poważniej traktowany od naszych śmietników.
5. Teraz kilka ze specjalnego słownika pani Gieni. Pochodziła z okolic Ostrołęki i przybyła do USA po pięćdziesiątce, co nie przeszkodziło przyswoić jej w pewnym stopniu języka Jankesów i dodać mu troszkę swojskich smaczków. Zdumiała mnie kiedyś pytając: "dzie som moje kije?" "Jakie to kije, do czego? Długie?" - pytałem. "Eee... tam! No kije, do drzwi do magazynku, klucze!"
5a. Zgadnijcie, co pani Gienia zrobiła z nazwą pewnej monety? Ponieważ w USA centy nazywane są "pennies", naturalną konsekwencją był tekst, że pytana czy ma pożyczyć dolca odpowiedziała: "nie mom nawet penisa". Pani Gienia miała więcej pomysłów, ale na tę listę wystarczy.
4. "Plejsy". No tak, nie ukrywajmy, większość pań pracuje sprzątając żydowskie domy. Chyba dlatego nie można tego nazwać "Hałzy", ani "Hołmy", no bo jednak TE domy, to tak jakby dom miał pejsy. Plejsy - pejsy!
3. "Remotka". To nazwa urządzenia zwanego w Polsce pilotem, czyli remote control. Powiedzmy od razu - jaki kurde pilot? Pilot rządzi, to JA jestem pilotem, a nie jakieś gizmo na baterie. "Remotka" jest ciepła, rymuje się z szarlotką, kotką i słodką, no i jest zdrobnieniem. Lubię remotkę. Do dzisiaj nazywam remotką pilota i tak już zostanie. Da-cit! Hehe.
2. "Siur, że tak". To jest zgrany zwrot i można powiedzieć, że to kanon basic polglish. Jest podwójnie nonsensowny, ale jeszcze ten "siur"... Kto nie lubi siura?
1. Kiedyś byłem trochę smutny i było to chyba widać, bo mój kolega z pracy, tzw. drugie pokolenie powiedział: "Piter, nie łoruj się!" No i wiecie co? Jak to usłyszałem, to już się nie łorowałem, nic a nic:)))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz