Oczywiście, skojarzenia z Rosją i Ukrainą są wręcz namolne.
No, bo czy ktoś poza najbardziej naiwnymi może uwierzyć, że właśnie mamy do czynienia z pięknym końcem rewolucji "majdanowej"? Że właśnie Radzio i inny jakiś mniejszy Nibelung pojechali do Kijowa, opieprzyli kilku banderowców i teraz już będzie tylko wiosna i pokój i dobroć wszelka?
No, już to widzę. Ha, ha.
A gdzie gruba pani? Gruba pani właśnie kończy Olimpiadę i nie wypada jej pierdzieć i przeklinać przy gościach. No, ale goście powoli będą wyjeżdżać, więc będzie troszkę luźniej... Opadnie maseczka kultury i dostatku i podwójnych sraczy w łazienkach, a na ukraińską ziemię padnie cień czarnego orła - mutanta o dwóch głowach. I będzie się pewnie działo, ale to nie będzie fajna impreza.
Schemat jest zawsze podobny. Nasz król Staś, właściwie sam poprosił o wydymanie i wchłonięcie. W 1918-9 "tymczasowe rewolucyjne" rządy Polski, Ukrainy, Węgier i prawie połowy Europy deklarowały chęć stania się republikami ZSSR. Kraje bałtyckie w 1940 roku prześcigały się w tym, któremu jako pierwszemu uda się wkraść pod pierzynkę tłustej pani. Bo Brunhilda ma chcicę, ale nie wypada jej jako damie wyjść z inicjatywą, więc stwarza pozory, może i łatwe do rozszyfrowania, ale jakieś tam są - wystarczy do rżnięcia głupa, że jest atrakcyjną damą, a zawsze się trochę idiotów znajdzie co uwierzą.
No i padło teraz na tych Ukraińców; tłusta baba zagięła na nich parol.
Nie oszukujmy się, nie chodzi jej o skażone Czernobylem bagna Prypeci, o jałowe pasma Karpat, czy naznaczone banderowską niepokornością zachodnie kresy. Jej - Brunhildzie - Rosji chodzi o Charków. O Dniepropotrowsk, o Krym. O przemysł i infrastrukturę, o przyjazną siłę roboczą, która bez bata będzie pracować dla niej. W końcu kilkaset lat rusyfikacji nie poszło na marne.
Możemy więc oczekiwać różnych ciekawych sytuacji, najpewniej wschodnie rejony zaczną jeden po drugim wypowiadać posłuszeństwo Ukrainie i ustanawiać jakieś pacynkowe rządy, a la, Osetia, coś tam. Potem, jak już się policzą i oszacują, że wystarczy, dobra Brunhilda wpadnie na randkę i już zostanie. Jedyna zagadka, to ile pozostawi?
Czy wystarczy sam wschód, czy jednak troszkę z centrum też weźmie? Myślę, że z powodów psychologicznych i wrodzonej chęci poniżania, weźmie jakiś rejon, który nie pasuje do wschodu, ale tak - żeby pokazać. Coś jak włączenie Łomży do Białorusi w 1940. Dla jaj i na złość.
Ale, czy to dobrze, czy źle? Wszystkie media lamentują i załamują rączyny... co to będzie... rety!
Eee...tam, nic nie będzie. I czemu zaraz źle? Ukraińcom pomoże to pozbyć się balastu wynarodowionych pół-rusków, nam wyrośnie mniejszy sąsiad, ale za to bardziej zorientowany na Europę i z odciętymi więzami handlowymi na wschodzie, więc biznes się kroi...
Jeszcze lepiej, gdyby się w ogóle rozsypali... gdyby wbrew jękom telewizyjnych matołów powstało 4, a może 5 części Ukrainy... dla Polski byłaby to szansa na odrodzenie się kresów. Wiem, że dla wielu młodych ludzi to jakieś mrzonki i stare sprawy, ale tak już jest z historią; działa się na wieki i epoki, a nie na 5 lat. I to odrodzenie kresów, zabrałoby kilkadziesiąt lat, ale można myśleć docelowo o koegzystencji i harmonii w ramach szlachetnej i tradycyjnie wielonarodowej RP, a nie w Gułagu Brunhildy. I nie bać się orłów mutantów!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz