Mając na uwadze fakt, że raczej na pewno Petelicki nie popełnił samobójstwa, powinniśmy jednak pamiętać o tym, że nie był to jakiś aniołek, lub osoba, która nagle pojawiła się jako patriota nie wiadomo skąd. Gość miał historię życia i kariery w 100% związaną ze służbami, PRL-em, ale i ZSRR. To, że zginął, nie zrobi z niego "santo subito", tak jak z zagryzionego w walce wilka nie stanie się baranek.
Więc, owszem, ciekawe kto go załatwił, dlaczego i czy dowiemy się w ogóle o co buldogi walczyły, ale nie róbmy z niego nagle wielkiego patrioty, nie piszmy "ś.p." (to dopiero!) i nie palmy "świeczuszek".
On wiedział w czym tkwi, co robi i skąd pochodzi. To stary i wygrzany agent, ochotnik do SB, rezydent na placówkach dyplomatycznych. Czy ktoś myśli, że z takiego ochotnika nagle powstał wielki patriota, tylko dlatego, że zmieniła się data i pewien układ? Oczywiście, każdy widział, jak z pół-analfabety, elektryka Wałęsy powstał felietonista i mąż stanu, ale to raczej sytuacja wyjątkowa, "sponsorowana" i zajęło to kupę lat.
Jeżeli Petelicki po 1989 roku nagle "odmienił się", to z pewnością pozostawił gdzieś interesujące informacje, które wypłyną. Jako zawodowiec, na pewno zrobiłby to, gdyby chciał. A jeżeli nie zrobił, to znaczy, że informacje które posiadał traktował jako ważne tylko dla siebie i swoich rozgrywek i po prostu tę partię szachów przegrał, ale to była rozgrywka prywatna, więc nie robi z niego patrioty na "Kasztance".
Gryzą się, gryzą te pieski, ale nie spieszmy się ze stawianiem ofiarom tych walk, pomników.
To też niezłe psy Baskerville'a.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz