Polecany post

Nowy Rok - jak co rok?

Uświadomienie sobie bezsensu celebrowania "nowego roku" zajęło mi trochę czasu, ale w końcu okrzepło. Lubię zapamiętywanie przeróż...

czwartek, 31 grudnia 2015

Nowy Rok - jak co rok?

Uświadomienie sobie bezsensu celebrowania "nowego roku" zajęło mi trochę czasu, ale w końcu okrzepło. Lubię zapamiętywanie przeróżnych dat i wspominanie wydarzeń sprzed wielu lat, ale... skoro Nowy Rok jest zawsze o tej samej porze i nic szczególnego akurat wtedy się nie dzieje to... po co ta cała celebra?
Jest to jakby wielki, globalny spust stressu dla świata, każdy może sobie wyjść na ulicę, wypić flaszkę, pokrzyczeć, rozluźnić się trochę, pomarzyć, że "teraz to już będzie dobry rok", a potem, na kacu iść do pracy w tym już nie-nowym roku. Schemat w państwach cywilizacji białego człowieka jest zawsze podobny - jakiś plac, punkt centralny miasta, może duża knajpa, jakieś podium, scena, występy potem odliczanie i znów trochę balangi. No, chyba, że to Floryda, to może być i na nartach wodnych, jak na otwierającym obrazku.
Oprócz tego są jeszcze media, pełne wróżb, wieszczeń i przepowiedni, podkręcające atmosferę nadejścia nowego roku.
Jak one się sprawdzają? Mniej więcej tak, jak rzut monetą. 
Ale są ciekawe momenty patrząc na stare noworoczne materiały. Na przykład ten ruski, radosny wślizg w rok 1939. Rok wojny z Finlandią, paktem z Ribbentroppem, najazdem na Polskę... Ktoś mógłby powiedzieć, ze to plakat z kraju sportowców i beztroskiej młodzieży:


Wjechali co prawda nie na łyżwach, ale na gąsienicach, natomiast atmosfera nadchodzących czasów była zupełnie niedokładnie zobrazowana.
Amerykańska pocztówka z przełomu wojennych lat 1914-15 sugeruje, że nadchodzi rok "jarania ćmików". Stary rok pali fajkę, ale nowy pali nowocześniej, jakby. Hej, czemu nie? Niech żyje postęp!


Jakieś tam wojny, rzezie na globalną skalę... To tylko ta głupia Europka, co tam. A my - jaramy!

Projekcje na rok 1933, kiedy Hitler obejmie wkrótce władzę, wyglądały co najmniej skocznie:



Parę osób faktycznie wyskoczyło z kasy, a i ze skóry też.
Sami zresztą sprawcy tych wyskoczeń i wyskoków też "dali ciała" w tym noworocznym porywie pobożnych życzeń. No, bo w 1942 roku już byli w ogródku, witali się z gąską, lecz... gąska zdechła. A marzenia były piękne:


Nie udało się. Kółko się cofnęło. 

Czasem tłum sam głupieje i nie wie właściwie po co przyszedł... Patrzcie na tysiące ludzi, których zamurowało Pearl Harbor i to, że jakaś daleka Japonia zrobiła im w kilka godzin z dupy garaż. Jest północ 1/1/42, a wszyscy stoją jak zamurowani. Nie wiadomo właściwie po co się przytargali na Times Square - jakoś się nie cieszą.



Ale stoją. Można postać.

Za to u nas, w tym roku, chyba naprawdę zanosi się na zmiany! Przede wszystkim nadszedł koniec telewizji i radia pod patronatem rządu PiS.  Koniec nadszedł w postaci złamania prawa i to w sposób ordynarny. Chyba przystawki PO są trochę przerażone, ale trzymają mordy na kłodkę. Z drugiej strony, chyba dochodzi do Donalda i jego durnowatych pomocników, że nie potrzeba im sześciu TVNów, bo kto to będzie oglądał? I ile to ma kosztować? Więc różnie może się jeszcze potoczyć sytuacja. Gorzej, że schemat jest kuszący i może być tak, że nam zmienią wszystko w kraju na podstawie uchwał, a na końcu uchwalą, że wszyscy są szczęśliwi, a jeżeli nie czują szczęścia, to jadą osuszać Żuławy. 

Niektórzy używają tej daty do robienia różnych postanowień z których oczywiście nie udaje się im wywiązać więcej niż w 1%.
Ale mnie udało się kiedyś jedno: powiedziałem w 1999 roku, że nigdy nie wezmę do ręki Gazety Wyborczej i było mi bardzo łatwo dotrzymać słowa! Teraz mogę dorzucić, że nie włączę TVP, dopóki nie wróci legalny zarząd. 

Czy w świetle powyższego i tych wszystkich niewiadomych  ma sens życzenie szczęśliwego Nowego Roku? Chyba jednak tak.
Na wszelki więc wypadek, życzę. Byle już nigdy nie było jak wtedy:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz