Polecany post

Nowy Rok - jak co rok?

Uświadomienie sobie bezsensu celebrowania "nowego roku" zajęło mi trochę czasu, ale w końcu okrzepło. Lubię zapamiętywanie przeróż...

środa, 9 marca 2011

Świat dwóch kotletów

Na ogół wszystko w świecie stara się ułożyć w układzie zero-jedynkowym. Zresztą, bez tego nie byłoby informatyki, komputerów, internetu..., blogów..., ale nie tylko.
Oczywiście, w naszym kraju podlega to pewnym modyfikacjom, ale wiadomo, u nas nawet komputery, gdyby mogły, to by chodziły w układzie trójkowym, a może szóstkowym, a nie tylko w tym durnym, czarno-białym, binarnym.
I żeby nie przynudzać, parę słów o dwóch różnych, że tak to nazwę, stylach życia. Przykładem będą symetryczne sytuacje zaobserwowane w Wiedniu i w Warszawie.

Otóż, w końcu ubiegłego roku mieliśmy do czynienia z kompletnym chaosem komunikacyjnym na lotniskach całej Europy. Miałem nieszczęście być w tym uczestnikiem. W każdym razie, kiedy kismet odwołanych lotów dotknął mnie na lotnisku w Wiedniu, dostałem przydziałowy "pakiet", czyli voucher na hotel (dobry), taksówkę i żarcie w restauracji.
Voucher do knajpy opiewał na 16 euro i we wskazanej resturacyjce, bardzo fajnej, pełnej ludzi, szef zaproponował mi za to wienerschintzla z frytkami i czymś do popicia. Za chwilę przyniósł kotlecika wielkości sombrerro i moje wrażenia kulinarne na rok 2010 były już spełnione. Wyglądał coś jak poniżej:



Dosłownie dzień później, dalszy ciąg komunikacyjnych fuck-upów spowodował podobną sytuację w Warszawie. Znów voucher na żer, tym razem opiewający na 70 zł, czyli nawet 1 EUR więcej niż w Wiedniu.
We wskazanej restauracji większość żarcia znajdowała się w stanie "solarium", czyli w metalowych wanienkach, pod lampami.
Wybrałem kuzyna wienerszchnitzla, czyli naszego schaboszczaka z kapustą, bez frytek, dla wyrównania poziomu zamówienia. Przy kasie, okazało się, że... muszę dopłacić 23 złote, czyli prawie 6 EURO :)))
No, a ten nasz sznycelek był bardziej taki, jak mój zegarek, o:



Konkluzja jest taka - w naszym państwie, wciąż obowiązują poglądy na kapitalizm zgodne z 19. wiecznymi praktykami. "Dużo się nachapać kasy, byle jak, byle dziś, a po nas chociaż wojna".
Wiele w tym pogardy dla własnego WSPÓŁ-obywatela, dla jego pieniędzy.
Ani warszawski restaurator nie płaci swoim pracownikom wyższych stawek, ani nie płaci więcej za surowce. Nie płaci też więcej za media, ani za czynsz, od wiedeńskiego kolegi. Ale "rypie" klientów równo i pewnie jeszcze narzeka, jak mu trudno.
I tak jest z wszystkim w kraju. Nie ma czegoś takiego jak etyka biznesu, czy zorientowania na klienta. A nie ma, bo nie ma potrzeby. Kowalski jest wytresowany i kupi i tak.
Konkurencja jest w pewnych sferach gospodarki nieistniejąca, system różnych pozwolonek i koncesyjek tworzy lokalnych monopolistów (jak ta nędzna knajpa na Okęciu).  Samo nastawienie naszych "biznesmenów" jest podobne do tego, jakie prezentowali cinkciarze czasów komuny, czyli szybko ogolić frajera i chodu.
Robią tak też i duże firmy. Ostatnio tak zwane "customer services" renomowanych firm to oazy chamstwa.
Kiedyś, żeby zażalić się na taką chamkę, w firmie Opel, musiałem pisać maila do jakiegoś szefa w Budapeszcie, dopiero, ale i w ten sam dzień zaczęto mnie przepraszać, a nie pouczać.

Więc żyje się u nas trudniej i jakoś tak... bez uśmiechu.
Jak sobie sznycla nie wyklepiesz samemu, to dostaniesz... takiego ułomnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz